Wróciłam z uczelni, przekroczyłam próg mieszkania, odwiesiłam kurtkę, gdzie jej miejsce. O ciepłych bamboszach zapomniałam, weszłam do pokoju, usiadłam na łóżku, popatrzyłam przed siebie i nim zdałam sobie sprawę, oczy napełniły mi się łzami. Szybko je otarłam, ale kiedy przypomniałam sobie, że od dzisiaj do środy jestem sama, jak palec w tym dużym mieszkaniu, łzy ponownie zagościły na moich policzkach. Nie wiem, jak długo płakałam, co sobie myślałam. Wiem jedno, czułam się tragicznie. Zdeptana, bezradna, samotna, głupia i beznadziejna. Tylko te słowa pasowały wtedy do mnie najbardziej. Nie starałam się opanować, ani powstrzymywać potoku słonej wody wydobywającej się bez limitu z moich oczu. Nie miałam siły sięgnąć po chusteczkę. Czułam, jak tusz z moich rzęs i eyeliner spływają. Przestał interesować mnie fakt, że dzisiaj, jak nigdy ładnie wyglądałam. Obojętność do świata, niechęć do samej siebie, nienawiść do ludzi, tęsknota za domem - do było dla mnie priorytetem.
Nawet teraz siedząc i pisząc te bzdury, czuję się nadal niepewnie. W każdej chwili ponownie mogę zacząć płakać, trząść się z nerwów i bluzgać siebie w myślach. Czasami człowiek po prostu mam dosyć. Dziś moja granica wytrzymałości i akceptacji złego została przekroczona.